Przygody z historią

Data aktualizacji: 2023-06-22

TRASA SZLAKIEM PIOTRA WŁOSTOWICA – ŚREDNIOWIECZNEGO JAMESA BONDA

Trudno zrozumieć dlaczego do tej pory nikt jeszcze nie nakręcił filmu o Piotrze Włostowicu, średniowiecznym możnowładcy, rycerzu i doradcy królów Polski. Gdyby urodził się w Anglii, Francji bądź w USA, filmów takich powstało by zapewne już kilka. Historia jego życia pełna jest niesamowitych zwrotów akcji i niezwykłych wydarzeń: porwania, wygnanie, szalona miłość, wojny, zdrady, oślepienie, obcięty język – wszystko to stało się udziałem jednego z najsłynniejszych rycerzy XII wieku.

BULWAR PIOTRA WŁOSTOWICA

Poszukiwanie śladów średniowiecznego Jamesa Bonda rozpoczniemy na bulwarze Piotra Włostowica na wyspie Piasek, bowiem ten średniowieczny możnowładca, jak mało kto, zasłużył sobie na ulicę swojego imienia. Był palatynem polskich królów – najpierw Bolesława Krzywoustego, a potem Władysława II Wygnańca.

Piotr Włostowic zapisał się w historii przede wszystkim spektakularnym porwaniem księcia przemyskiego Wołodara. Kiedy to bowiem Bolesław Krzywousty uporał się w końcu z wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi, książę przemyski Wołodar, nadal nieustannie nękał wschodnie granice Polski. Piotr Włostowic poprosił Krzywoustego o wolną rękę obiecując, że "sprawę załatwi". Nie poprosił jednak Bolesława o liczną i silną armię. Zamiast toczyć wojnę z Wołodarem, Włostowic postanowił go porwać.

Upozorował swój bunt przeciwko Krzywoustemu i "uciekł" do księcia przemyskiego szukać schronienia. Książę Wołodar z tygodnia na tydzień darzył Włostowica coraz większym zaufaniem. Razem ucztowali, jeździli na polowania i biesiadowali. Według niektórych źródeł, Włostowic trzymał syna Wołodara do chrztu, a trudno w tamtym czasie o bardziej przekonujący dowód przyjaźni. Wołodar był tak pewny uczciwości Piotra Włostowica względem siebie, że nie zawahał się pojechać na polowanie sam, bez jakiejkolwiek ochrony, z jedynie z Włostowicem i jego ludźmi. Właśnie wtedy doszło do porwania, a Piotr wywiózł Wołodara do Polski doprowadzając przed oblicze Bolesława Krzywoustego. Księstwo Przemyskie nie tylko zmuszone było wypłacić za swojego władcę olbrzymi okup, ale też sam Wołodar przymuszony zostało do przyrzeczenia wieczystego pokoju wobec Polski i zaniechania najazdów. Część pieniędzy z okupu trafiła m.in. do skarbca Piotra Włostowica.

KOŚCIÓŁ ŚWIĘTEGO IDZIEGO

Z Bulwaru Piotra Włostowica przejdziemy Mostem Zakochanych na Ostrów Tumski, gdzie znajduje się najstarsza świątynia Wrocławia – kościół pw. Św. Idziego. Ten niewielki kościółek to prawdziwą perełką wrocławskiej architektury. Obecna romańska budowla pochodzi z lat 1220-1240, ale wielu historyków upatruje w niej wcześniejszej fundacji samego Piotra Włostowica. Królewski palatyn miał bowiem ufundować ponoć kilkadziesiąt kościołów. Wszystko dlatego, że w ramach pokuty za krzywoprzysięstwo i porwanie księcia Wołodara, właśnie taką pokutę nałożył na niego spowiednik. Miało to być dokładnie 70 kościołów. Uważa się, że przepiękny kościółek Świętego Idziego to właśnie jedna z tych pokutnych fundacji Piotra Włostowica.

KOŚCIÓŁ NMP NA PIASKU

Kierując się z Ostrowa Tumskiego w stronę rynku, przejdziemy ponownie przez Wyspę Piaskową. To właśnie tutaj stoi jedna z najsłynniejszych budowli ufundowanych przez Piotra Włostowica – olbrzymi gotycki kościół pw. Najświętszej Marii Panny na Piasku.Pierwotny romański kościół ufundował w tym miejscu Piotr Włostowic wraz ze swoją żoną Marią jeszcze w 1 połowie XII wieku. Następnie sprowadzono tu zakon kanoników regularnych, a sam kościół przebudowano w XIV wieku w stylu gotyckim. Uroczystej konsekracji dokonano w 1369 roku.

W tym miejscu warto powiedzieć nieco więcej o Marii, żonie Piotra Włostowica, współfundator kościoła Najświętszej Marii Panny na Piasku. Jak głosi podanie, kiedy trzeba było pojechać na dwór księcia ruskiego, jako swat króla Bolesława Krzywoustego i przywieźć do Polski jego przyszłą żonę, na czele poselstwa stanął właśnie Włostowic. Okazało się jednak, że kiedy Piotr zobaczył Marię, córkę księcia czernihowskiego, zakochał się bez pamięci i nie bacząc na ewentualne konsekwencje swojego zachowania wziął z nią ślub, zaś Bolesławowi przywiózł do Polski jej siostrę Zbysławę, która rzeczywiście została żoną Krzywoustego i matką przyszłego władcy Polski Władysława II Wygnańca. Tak oto Piotr Włostowic został szwagrem panującego i jednocześnie wujem następcy tronu.

PORTAL OŁBIŃSKI W KOŚCIELE ŚW MARII MAGDALENY

Poszukując kolejnych śladów działalności Piotra Włostowica we Wrocławiu powinniśmy skierować się z wyspy Piasek na ulicę Szewską, przy której wzniesiono jeden z największych kościołów średniowiecznego Wrocławia pw. Św. Marii Magdaleny, dziś Katedrę Polskokatolicką. W jedną ze ścian tego kościoła wmurowano przepiękny romański portal pochodzący z ufundowanego przez Włostowica w latach 30. XII wieku opactwa benedyktynów na wrocławskim Ołbinie. Był to jeden z najważniejszych i największych kompleksów klasztornych średniowiecznego Śląska. Jednak w 1529 roku zdecydowano się rozebrać całe opactwo w obawie przed najazdem tureckim, dla którego zabudowania klasztorne mogłyby stać się punktem oparcia w ataku na miasto. Materiał budowlany uzyskany z rozbiórki opactwa posłużył m.in. do budowy domu Heinricha Rybischa, wybrukowania Nowego Targu, a zabytkowy portal umieszczono w południowej elewacji kościoła Marii Magdaleny. Przyglądając się portalowi możemy sobie wyobrazić jak piękną i niezwykłą budowlą musiało być opactwo benedyktyńskie na Ołbinie.

DOM HEINRICHA RYBISCHA NA ULICY OFIAR OŚWIĘCIMSKICH

Naszą wycieczkę śladami średniowiecznego Jamesa Bonda powinniśmy zakończyć nieopodal Rynku, na ulicy Ofiar Oświęcimskich gdzie stoi renesansowy pałac miejski wybudowany dla jednego z najbogatszych wrocławian XVI wieku - Heinricha Rybischa. Był to jeden z pierwszych obiektów w Europie Środkowej, wykorzystujący wzorce i idee włoskiego renesansu. To kamień z ufundowanego przez Włostowica opactwa na Ołbinie został użyty przy budowie domu Heinricha Rybischa.

Przyglądając się tej miejskiej rezydencji warto przypomnieć sobie ostatnie lata życia Piotra Włostowica. A nie były to lata łatwe, gdyż Włostowic był co prawda przez pewien czas palatynem kolejnego polskiego króla, Władysława II Wygnańca, ale popadł z nim w konflikt, w wyniku którego król kazał Piotra Włostowica oślepić i obciąć mu język. Powodem było wsparcie jakiego ponoć Włostowic udzielał młodszym braciom króla w ich sporze o sukcesję po Bolesławie Krzywoustym. Spór Władysława z młodszymi braćmi w końcu doprowadził do wojny, która zmusiła najstarszego syna Bolesława Krzywoustego do ucieczki z Polski. Młodsi bracia przywrócili Piotrowi Włostowicowi godność palatyna, ale okaleczony, ślepy i bez języka, nigdy już nie wrócił do dawnej swojej pozycji.

TRASA SZLAKIEM WROCŁAWSKIEJ WOJNY PIWNEJ

Rok 1380 powoli dobiegał końca. Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami, a cały Wrocław żył przygotowaniami do świąt. Właśnie wtedy, przy Bramie Mikołajskiej, na rozkaz Rady Miejskiej, zatrzymany został wóz wiozący kilka beczek świdnickiego piwa dla Henryka, dziekana wrocławskiej kapituły katedralnej. W taki oto sposób rozpoczęła się Wrocławska Wojna Piwna 1380–1382, z której Wrocław stał się znany niemal w całej ówczesnej Europie, a w rozwiązanie konfliktu o kilka beczek piwa między Ratuszem a Katedrą, zaangażowani bylinie tylko królowie, a nawet sam papież!

PLAC JANA PAWŁA II (DAWNA BRAMA MIKOŁAJSKA)

Historia Wrocławskiej Wojny Piwnej rozpoczyna się na placu Jana Pawła II, u zbiegu ulic Ruskiej i Św. Mikołaja, czyli w miejscu gdzie aż do początków XIX wieku stała Brama Mikołajska. Wszystko zaczęło się od świątecznego podarunku. Na Boże Narodzenie 1380 roku książę legnicki Rupert sprezentował Henrykowi, dziekanowi kapituły katedralnej, kilka beczek wybornego piwa świdnickiego. A było to piwo tak znane i cenione w tej części Europy, że duże miasta, takie jak Wrocław, utrzymywały w Świdnicy "stałych przedstawicieli", kupujących piwo świdnickie zarówno na wyszynk jak i do dalszej odsprzedaży. Chociaż miasto miało monopol na sprzedaż piwa świdnickiego to było jedynie tajemnicą poliszynela, że monopol ten łamany jest regularnie na Ostrowie Tumskim. Otóż Ostrów Tumski był w tamtym czasie całkowicie niezależnym miastem - podległym biskupowi wrocławskiemu, które to miasto choć znajdowało się terenie miasta Wrocławia to rządziło się swoimi prawami.

Kiedy zatem wóz z podarunkiem podjechał do Bramy Mikołajskiej strażnicy miejscy piwo zarekwirowali, a woźnicę zatrzymali i odprowadzili do ratusza przed oblicza rajców miejskich oskarżając go o to, że piwo tak naprawdę nie jest żadnym podarunkiem lecz jest przeznaczone do sprzedaży w gospodach na Ostrowie Tumskim.

Co prawda Bramy Mikołajskiej dziś już na placu Jana Pawła II nie ma, bo została wyburzona na początku XIX wieku, ale podziemny przebieg fundamentów bramy i towarzyszących jej budowli zachował się w przejściu podziemnym pod placem. A na samym placu, w miejscu, gdzie stała niegdyś brama, najbardziej charakterystycznym elementem jest dziś fontanna z alegoriami "Walki i Zwycięstwa", autorstwa rzeźbiarza Ernsta Segera.

ULICA RUSKA

Szukając kolejnych śladów Wrocławskiej Wojny Piwnej, z placu Jana Pawła II, spacerem udamy się ulicą Ruską na wrocławski rynek. Ulica Ruska to jedna z najstarszych ulic w mieście. Pod taką nazwą funkcjonuje co najmniej od 1345 roku, gdyż właśnie z tego czasu pochodzi o niej najstarsza pisemna wzmianka. Zarówno mieszkańcy miasta, jak i turyści, często zastanawiają dlaczego ulica Ruska nosi taką właśnie nazwę. Otóż Rusini czyli kupcy z Rusi Kijowskiej i Grodów Czerwieńskich, którzy w epoce średniowiecza przybywali handlować do Wrocławia zwykle sprzedawali swoje towary na Placu Solnym. Czasami przebywali w mieście kilka dni, czasem jeszcze dłużej, ale zawsze szukali takich kwater, w których mogliby zamieszkać jak najbliżej miejsca gdzie handlowali czyli Placu Solnego.

Dlatego właśnie ulica odchodząca bezpośrednio od tegoż placu w stronę wyjazdu z miasta w kierunku zachodnim nazwana została ulicą Ruską. Tutaj bowiem najłatwiej i najczęściej można było spotkać Rusinów w średniowiecznym Wrocławiu. Ulica od samego początku miała charakter handlowy. Tylko na tym pierwszym odcinku ulicy Ruskiej liczącym około 450 metrów, od pl. Solnego do nieistniejącej dziś Bramy Ruskiej, znajdowało się ponad 120 sklepów, liczne karczmy i zajazdy, a wśród nich Karczma Pod Zielonym Polakiem (kupcy z centralnej Polski ubierali się zwykle w zielone kaftany.

Nota bene akurat handlowy charakter ulicy Ruskiej przez stulecia się nie zmienił i nadal jest tu pełno restauracji, pubów i sklepów. Z resztą, nie tylko od strony ulicy, ale też na podwórkach. Ozdobione są one licznymi muralami i nie brakuje tu innych miejsc związanych ze sztuką (np. znana Galeria Neonów Neon Side).

PIWNICA ŚWIDNICKA

Minąwszy ulicę Ruską i Plac Solny docieramy na Rynek, gdzie w południowej ścianie ratusza znajduje się wejście do jednej z najstarszych czynnych restauracji w Europie – Piwnicy Świdnickiej. To właśnie tutaj już od 1273 roku sprzedawano napoje, jedzenie oraz oczywiście piwo i do dziś dnia restauracja znajduje się dokładnie w tej samej lokalizacji. Warto dodać, że restauracji o aż tak długiej historii jest w Europie relatywnie niewiele i czyni to wrocławską piwnicę wyjątkową pod tym względem nie tylko w skali Europy Środkowej, ale i na całym Starym Kontynencie.

Nazwa restauracji wywodzi się od znanego i cenionego piwa świdnickiego, gdyż przez wiele lat, tylko tutaj, właśnie w Piwnicy Świdnickiej, można było legalnie napić się piwa świdnickiego na terenie Wrocławia. Lokal ten posiadał po prostu monopol na sprzedaż piwa świdnickiego i to dlatego do piwnicy zlokalizowanej w podziemiach wrocławskiego ratusza przylgnęła nazwa - Piwnica Świdnicka.

MOST TUMSKI

Z rynku i Piwnicy Świdnickiej czas udać się na Ostrów Tumski czyli miejsce, gdzie ponoć nielegalnie handlowano piwem świdnickim. Wkrótce po zatrzymaniu wozu z beczkami świdnickiego piwa, kapituła katedralna zgłosiła do władz miejskich oficjalny protest, żądając przeprosin i oddania beczek z piwem. Rajcy miejscy jednak odmówili i tak rozpoczął się konflikt.

Nie widząc innego sposobu zmuszenia miasta do oddania świdnickiego piwa duchownym, kapituła katedralna 8 stycznia 1381 roku nałożyła na miasto interdykt czyli klątwę. Była to kara bardzo surowa gdyż praktycznie pozbawiała ona wrocławian jakiejkolwiek możliwości uczestniczenia we mszy świętej i przyjmowania sakramentów. Nie wiadomo jak długo trwałby taki pat, gdyby do Wrocławia 27 czerwca 1381 roku nie przyjechał król Czech Wacław IV, który przybył odebrać hołd od mieszkańców miasta i pomóc przy okazji w rozwiązaniu konfliktu. Ale kiedy okazało się, że zwaśnionych stron nic nie może pogodzić król Czech wniósł skargę do Stolicy Apostolskiej i tak oto wóz z kilkoma beczkami piwa stał się powodem interwencji głowy kościoła katolickiego, papieża Urbana VI.

Stojąc dziś na Moście Tumskim i patrząc w stronę katedry warto pamiętać, że w średniowieczu, mniej więcej w tym właśnie miejscu, na środku mostu, znajdowała się oficjalna granica między miastami: Wrocławiem i Ostrowem Tumskim. Po przejściu na druga stronę mostu przechodzień przestawał podlegać jurysdykcji miejskiej, a podlegał władzy biskupa.

To dlatego rajcy miejscy nie mogli do końca kontrolować tego co się dzieje na Ostrowie Tumskim i mogli jedynie domyślać się, że monopol na produkcję, import i sprzedaż piwa jest tam łamany. Dlaczego władze Wrocławia były w tej kwestii tak nieustępliwe? Otóż browarnictwo czyli produkcja piwa była w tamtym czasie jedną z najważniejszych gałęzi potęgi ekonomicznej miast i dlatego też sprzedaż piwa na Ostrowie Tumskim tak bardzo dotkliwe uderzała w kasę miejską.

KRZYWA WIEŻA – WROCŁAWSKA KAPITUŁA KATEDRALA

Z Mostu Tumskiego przejedziemy teraz ulicą Katedralną w stronę katedry, którą miniemy po naszej prawej stronie i dojdziemy do średniowiecznej siedziby wrocławskiej kapituły katedralnej. To właśnie w tym pięknym, zabytkowym budynku, zwanym często wrocławską Krzywą Wieżą, zbierała się Kapituła Katedralna i to zapewne tutaj podjęto decyzję o obłożeniu Wrocławia klątwą po tym, jak rajcy miejscy nie chcieli zwrócić zarekwirowanych beczek piwa. Tę nową siedzibę kapituły zaczęto budować właśnie w 1380 roku, gdyż wcześniej kapituła zbierała się w pobliskim kościółku Św. Idziego. Budowla z lat 1380-1400 została przebudowana na początku XVI wieku czego dowodem piękny renesansowy portal z herbem biskupstwa wrocławskiego.

I właśnie tutaj konflikt między stronami został rozwiązany. Ojciec Święty wysłał do Wrocławia papieskiego legata Tomasza Lucerii. Ten, wkrótce po przybyciu do miasta zdjął z Wrocławia klątwę i skłonił do rozmów kanoników i rajców miejskich. Jednak zanim udało się całkowicie załagodzić spór minęło jeszcze ponad pół roku. W końcu 15 maja 1382 roku rajcy miejscy wyrazili zgodę na transport piwa dla duchowieństwa katedralnego, jednak wyłącznie na własne potrzeby, zaś sprzedaż publiczna pozostawała w rękach rady miejskiej. Tak zakończyła się wrocławska wojna piwna.

TRASA SZLAKIEM DEFENESTRACJI WROCŁAWSKIEJ czyli jak rajców miejskich z okna wyrzucano

Do tych dramatycznych wydarzeń doszło rankiem 18 lipca 1418 roku. Tłum liczący około 200 osób – rzemieślników, plebejuszy i biedoty miejskiej, wdarł się do wrocławskiego ratusza –siedziby władz miejskich. Po sforsowaniu zamkniętych drzwi buntownicy dopadli burmistrza, rajców miejskich i ławników. Część z nich wyrzucili przez okno, innych wywlekli przez drzwi, ale wszystkich w końcu zabili. Wrocławska defenestracja (czyli wyrzucenie przedstawicieli władzy przez okno)była pierwszym takim wydarzeniem w Europie, ale wkrótce potem znalazła swoich naśladowców, między innymi w Pradze.

PLAC NOWY TARG

Cała historia słynnego buntu rzemieślników i plebejuszy we Wrocławiu w 1418 skoncentrowana jest na rynku i w jego najbliższej okolicy, jednak sam początek tej niezwykłej historii miał miejsce na wrocławskim Nowym Mieście. "Nowym" oczywiście w XIII wieku, gdyż dziś ta część Wrocławia liczy sobie już ponad 700 lat. Zlokalizowana była naprzeciwko Ostrowa Tumskiego, na wschód od murów miejskich i posiadała własny ratusz, plac targowy – dziś Plac Nowy Targ, jeden z trzech historycznych placów handlowych Wrocławia, cmentarz i kościoły.

Właśnie w kościele św. Klemensa (dziś nie ma już ani samego kościoła, ani nawet ulicy na której niegdyś stał) 18 lipca 1418 roku, niezadowoleni z warunków życia rzemieślnicy zebrali się i poprzysięgli sobie wspólną walkę o swoje prawa. Spod kościoła ruszyli na rynek pod wrocławski Ratusz, gdzie właśnie trwały obrady Rady Miasta. Buntownicy dotarli tam ulicą Kuźniczą czyli od strony północno-zachodniej. Na wieść o tym, że rozwścieczony tłum wkroczył właśnie na główny plac miejski, rajcy obecni na sesji rady miejskiej natychmiast zamknęli się w ratuszu licząc na to, że uda im się tam przetrwać wzburzenie tłumu. Spodziewali się, że kiedy buntownicy znudzą się już czekaniem, odejdą spod ratusza, a wtedy rajcy będą mogli spokojnie wrócić do domu. Tak się jednak nie stało.

RYNEK WROCŁAWSKI

Wrocławski rynek to jeden z największych placów średniowiecznej. Tu toczyło się zarówno polityczne jak i gospodarcze życie miasta. A w XIV i XV wieku Wrocław przeżywał okres swojego największego rozkwitu; bogactwo i potęga miasta systematycznie rosły, ale jednocześnie dochodziło też do coraz większego rozwarstwienia społecznego. Narastał konflikt między bogatymi kupcami, którzy zdominowali radę miejską i sądowniczą, a cechami rzemieślników i biedotą. Dziś powiedzielibyśmy, że konflikt dotyczył wizji zarządzania Wrocławiem. W związku z nakładanymi na cechy rzemieślnicze kolejnymi podatkami, niejasnościami związanymi z przepisami prawnymi i ich egzekwowaniem, a także obsadzaniem urzędów miejskich przez wąską grupę patrycjuszy, nastąpił ogólny upadek porządku publicznego w mieście.

PIWNICA ŚWIDNICKA

Szukając śladów defenestracji wrocławskiej paradoksalnie powinniśmy rozpocząć nie od samego ratusza, ale od Piwnicy Świdnickiej czyli jednej z najstarszych czynnych restauracji w Europie. Buntownicy bowiem, zanim ruszyli obalić władze miejskie i zdecydowali się pozabijać wszystkich rajców, zatrzymali się podobno najpierw na kufelek piwa w Piwnicy Świdnickiej. Dopiero dodawszy sobie animuszu i odwagi opuścili piwnicę i poszli przed wejście do siedziby władz miejskich.

Piwnica Świdnicka szczyci się być jedną z najstarszych restauracji w Europie nieustannie działających wciąż w tym samym miejscu. Napoje i jedzenie zaczęto serwować tu dokładnie w roku 1273 roku i do dziś miejsce to nigdy nie zmieniło się w sklep czy warsztat rzemieślniczy, ale od 750 lat nieustannie działa jako restauracja, co czyni ją wyjątkową w skali całej Europy. Nazwa lokalu wywodzi się od znanego i cenionego w średniowiecznej Europie piwa świdnickiego, gdyż przez wiele lat, tylko tutaj można było legalnie napić się tego słynnego piwa. Lokal ten posiadał bowiem monopol na sprzedaż piwa świdnickiego i dlatego też przylgnęła do niego właśnie taka nazwa: Piwnica Świdnicka.

RATUSZ

Po wyjściu z Piwnicy Świdnickiej grupa rzemieślników, głównie rzeźników i sukienników, ale też bednarzy, piwowarów i szewców, dowodzona przez bednarza Jakoba Kreuzberga uderzyła na ratusz miejski i wtargnęła do środka siejąc tam spustoszenie. Rajcy miejscy i ławnicy starali się ukryć przed buntownikami w różnych salach i miejscach ratusza, ale rozjuszony tłum powoli ich wszystkich wyłapywał. Jeden z rajców, Jan Megerlin spróbował ukryć się na wieży ratuszowej. Jednak wśród buntowników był jego kuzyn, szewc Georg Rattburg, który wbiegł za Janem Megerlinempo krętych schodach wieży na górę, schwytał go i wyrzucił przez okno. A tam właśnie, u podnóża wieży, na tak zwanym Rynku Rybnym stał tłum z uniesionymi w górę pikami, więc nieszczęsny radny miejski spadając nadział się na wystawione w górę ostrza i poniósł śmierć na miejscu. To właśnie to konkretne wydarzenie nadało nazwę całemu buntowi rzemieślników we Wrocławiu, znanemu od tamtej pory jako "defenestracja wrocławska".

Buntownicy wyrzucili z ratusza przez okna bądź też wywlekli przez drzwi także innych ukrywających się w ratuszu rajców miejskich i ławników, w tym samego burmistrza Nikolausa Freibergera. Wszystkim im ścięto głowy i to w dodatku mieczem ceremonialnym, ofiarowanym niegdyś miastu przez króla Karola Luksemburczyka.

Prządek przywrócono w mieście dopiero po kilku dniach, gdy wystraszeni patrycjusze rozwiązali starą radę miejską i wybrali nową, w której zasiedli przedstawiciele cechów miejskich.

KAMIENICZKI JAŚ I MAŁGOSIA

Sukces buntowników był jednak pozorny. Król Zygmunt Luksemburski przybył do Wrocławia w styczniu 1420 roku, przyjął hołd miasta i zaraz przystąpił do rozliczania prowodyrów defenestracji wrocławskiej. Najpierw ustanowił nową radę miasta, a potem odbył się proces tych wszystkich buntowników, których udało się schwytać i oskarżyć. Dwudziestu czterech z nich z nich skazano na karę śmierci, pozostałych wygnano z miasta, a majątki wszystkich buntowników zostały zajęte przez skarb państwa. Podczas wykonywania kary śmierci wstęp na wrocławski rynek był zamknięty. Zygmunt Luksemburski obawiał się rozruchów, gdyż skazani na śmierć mieli przecież w mieście rodziny i licznych znajomych i mogli oni w jakiś sposób próbować przerwać egzekucję.

Głowy ściętych buntowników posmarowano smołą i zagotowano we wrzątku, a następnie, ku przestrodze, umieszczono na murach miasta. Natomiast pozbawione głów ciała pochowano na cmentarzu przy kościele św. Elżbiety. Na cmentarz ten prowadziła brama, która wciąż znajduje się między obecnymi kamieniczkami znanymi jako Jaś i Małgosia. Podobno ciała buntowników pochowano właśnie na ścieżce prowadzącej od bramy do kościoła, by nawet po śmierci, buntownicy ponieśli kolejną karę, gdyż ich ciała były codziennie deptane przez wrocławian przychodzących na cmentarz.

Same kamieniczki Jaś i Małgosią są do dziś jednym z symboli Wrocławia. Łączy je łuk, który przypomina trochę parę trzymającą się za ręce i to dlatego mieszkańcy miasta nadali kamieniczkom właśnie taką nazwę. Przystanąwszy przed nimi warto zadać sobie pytanie: która z kamieniczek to Jaś, a która Małgosia. Na łuku łączącym kamieniczki można zobaczyć kartusz na którym widnieją słowa napisane po łacinie: MORS IANUA VITAE – co znaczy ŚMIERĆ DROGĄ DO ŻYCIA. Ten intrygujący napis związany jest oczywiście z cmentarzem znajdującym się za bramą i ma przypominać przechodniom o życiu wiecznym, które czeka nas po życiu doczesnym.

TRASA SZLAKIEM FESTUNG BRESLAU

Bitwa o Festung Breslau, czylio "Twierdzę Wrocław", była jedną z najkrwawszych bitew II wojny światowej. Ponad trzymiesięczne oblężenie miasta doprowadziło najpierw do przymusowej ewakuacji około 700 tysięcy mieszkańców, a potem do zniszczenia 70% miejskiej zabudowy. W wyniku oblężenia miasta śmierć poniosło około 170 000 cywilów. Najpierw, jeszcze przed przybyciem Armii Czerwonej, w czasie ewakuacji zginęło niemal 90 tysięcy osób, a potem, już w czasie oblężenia, zabito kolejnych 80 tysięcy. Festung Breslau skapitulowała cztery dni później niż Berlin - dopiero 6 maja 1945 roku i była to jedna z ostatnich bitew II wojny światowej w Europie.

BIBLIOTEKA UNIWERSYTECKA NA PIASKU

Wycieczkę śladami bitwy o Festung Breslau rozpoczniemy na Wyspie Piasek, gdzie w dawnym budynku klasztornym, zamienionym w XIX wieku na Bibliotekę Uniwersytecką, znajdowała się siedziba dowództwa twierdzy. To właśnie z tego miejsca podejmowane były niemal wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące obrony Wrocławia. A jak twierdzi wielu historyków, "Festung Breslau była ostatnią twierdzą Hitlera".

Najpierw w styczniu 1945 roku przeprowadzono tu pospieszną ewakuację cywilnych mieszkańców miasta, a już na początku lutego rozpoczęło się oblężenie Wrocławia. Pierwszy zmasowany ostrzał miasta miał miejsce 3 lutego, pierwsze bombardowanie starego miasta 9 lutego, a od 13 lutego 1945 roku rozpoczęło się regularne oblężenie Wrocławia. I tak oto, każdego dnia, każdej kolejnej nocy, przez trzy miesiące, na miasto spadały pociski i bomby sukcesywnie zamieniając tę niemiecką metropolię w morze gruzu.

PLAC DOMINIKAŃSKI

Zostawiamy za plecami siedzibę dowództwa Festung Breslau i ulicą Piaskową udajemy się na Plac Dominikański. To właśnie tutaj możemy naocznie wyobrazić sobie skalę masowych zniszczeń budynków i infrastruktury miejskiej w czasie wojny. Obecny kształt tego miejsca jest bowiem konsekwencją bombardowania miasta. Przed wojną nie było tu placu lecz labirynt uliczek i dziesiątki kamienic. Wojny nie przetrwała ani jedna z nich. Gruzowisko było w tym miejscu tak wielkie, że zbudowano specjalne tory, aby PKP mogło podstawić tu wagony do wywozu gruzu.

Jedyna historyczna budowla przy dzisiejszym placu Dominikańskim to gotycki kościół pw. Św. Wojciecha. Reszta zabudowy, w tym znajdująca się na środku placu Galeria Dominikańska powstawały już w XXI wieku. Rozległość placu otoczonego niemal z każdej strony nowoczesnymi budynkami uzmysławia nam skalę zniszczeń spowodowaną oblężeniem Wrocławia. Przedwojenna zabudowa najpierw zamieniła się w morze gruzu, potem przez całe dziesięciolecia PRL miejsce to było wielkim pustym placem i dopiero XXI wiek przyniósł na plac Dominikański nową zabudowę, przywracając mu handlowo-usługowe funkcje.

SKRZYŻOWANIE POWSTAŃCÓW ŚLĄSKICH I RADOSNEJ (SKY TOWER)

Z Placu Dominikańskiego tramwajem lub samochodem pojedziemy na skrzyżowanie ulic Powstańców Śląskich i Radosnej, gdzie dziś stoi Sky Tower - najwyższy budynek Wrocławia (212 m. wysokości) i jeden z najwyższych budynków w Polsce. To właśnie tutaj, w niedzielę 6 maja 1945 r. o godzinie 9.00 wojska niemieckie zaprzestały walk, a głośnik umieszczony w rejonie ulic Radosnej i Powstańców Śląskich, w pobliżu stanowisk sowieckich, przekazał radzieckiemu dowództwu prośbę o rozpoczęcie rokowań kapitulacyjnych. W ten sposób, po trzech miesiącach walk, zakończyła się bitwa o Festung Breslau.

Z perspektywy czasu może się wydawać, że kapitulacja wojsk niemieckich, od samego początku, była jedynym możliwym rozwiązaniem, ale przez pierwsze tygodnie oblężenia wcale się na to nie zanosiło, a obrońcy twierdzy radzili sobie całkiem dobrze. Funkcjonowało wtedy jeszcze lotnisko na Gądowie Małym, dzięki któremu Luftwaffe utrzymywało most powietrzny z III Rzeszą, do Wrocławia docierało zaopatrzenie i możliwa była ewakuacja rannych. Magazyny z żywnością wciąż jeszcze były w miarę pełne, co było wynikiem zgromadzenia relatywnie dużych zapasów żywności w czasie, gdy Wrocław wciąż jeszcze był celem uciekinierów z innych części Niemiec. Dziś można powiedzieć, że tak naprawdę mieszkańcy Breslau zrozumieli czym jest wojna dopiero pod koniec 1944 roku, gdy miasto stało się celem radzieckiej ofensywy.

Początkowy optymizm obrońców twierdzy szybko jednak zamienił się w przygnębienie. Sytuacja z dnia na dzień pogarszała się, a kolejne tygodnie przynosiły kolejne ostrzały artyleryjskie, bombardowania, pożary i zniszczenia. Niemcy co prawda często kontratakowali i sami również podpalali część budynków chcąc w ten sposób odgrodzić się od atakujących Sowietów i utrudnić im ofensywę, ale ci ostatni, mimo wszystko systematycznie posuwali się w kierunku centrum miasta. 6 maja 1945 r. generał Władimir Głuzdowski, dowódca 6. Armii 1. Frontu Ukraińskiego, oblegającej twierdzę, zgodził się na rozejm i przyjęcie parlamentariuszy.

WILLA COLONIA

Chcąc zobaczyć miejsce, gdzie został podpisany akt kapitulacji Festung Breslau musimy ponownie wsiąść w tramwaj i pojechać do Willi Colonia na wrocławskich Krzykach. Zachowała się nie tylko willa, ale nawet stół, przy którym ostatni komendant twierdzy Wrocław, generał Hermann Niehoff złożył swój podpis pod aktem kapitulacji. Jak napisał potem w swojej książce "Festung Breslau w ogniu", warunki kapitulacji zaproponowane przez Sowietów były bardzo dobre: gwarancja dla żołnierzy, że po zakończeniu działań wojennych wrócą do ojczyzny, bezpieczeństwo dla cywilów, dobre warunki dla niemieckich generałów i oficerów. Zdaniem Niehoffa obietnice te nie zostały jednak przez zdobywców Festung Breslau spełnione.

CMENTARZ ŻOŁNIERZY RADZIECKICH

Ostatnim punktem naszej wycieczki będzie Cmentarz Oficerów Radzieckich, który znajduje się między ulicami Karkonoską a Wyścigową na działce o powierzchni 5,3 hektara. Pochowano tu 763 oficerów Armii Czerwonej, którzy brali udział w walkach o Wrocław i zginęli w wyniku odniesionych ran w różnych częściach obleganego miasta.

Nekropolia ma układ geometryczny, a jej centralnym elementem jest glorieta. Stąd prowadzą w kierunku bocznych wejść na cmentarz dwie symetrycznie rozmieszczone aleje drzew. Pomiędzy alejami a głównym wejściem znajdują się dwie symetryczne kwatery podzielone na pola grzebalne i przedzielone żywopłotami. Główne wejście zdobią dwie armaty, a wejścia boczne cztery czołgi T-34. W czasie oblężenia Festung Breslau to właśnie takie czołgi były na wyposażeniu radzieckich żołnierzy.

Cmentarz zaczęto budować jeszcze w kwietniu 1945 roku, gdy walki o Wrocław wciąż jeszcze trwały.

TRASA SZLAKIEM NARODZIN POWOJENNEGO POLSKIEGO WROCŁAWIA

Z ponad 30 tysięcy kamienic jakie stały w przedwojennym Wrocławiu, w czasie II wojny światowej zniszczeniu uległo ponad 21 tysięcy. To dlatego dzielnice miasta, które przetrwały wojnę w relatywnie dobrym stanie, były i nadal są wyjątkowe. Jedną z takich dzielnic jest Nadodrze. Kiedy, zgodnie z ustaleniami traktatu w Jałcie, Wrocław wrócił w 1945 roku do Polski po niemal 600 latach, to właśnie na Nadodrze trafiali pierwsi osadnicy ze wschodniej i centralnej Polski. Wszystkie pierwsze powojenne polskie instytucje miały swoje siedziby właśnie tutaj.

DWORZEC NADODRZE

Wycieczkę śladami polskiego powojennego Wrocławia zaczniemy przed dworcem kolejowym Wrocław Nadodrze. To jeden z kilku wrocławskich dworców wybudowanych jeszcze w drugiej połowie XIX wieku, które charakteryzowały się architekturą historyzującą czyli nawiązującą do wcześniejszych epok historycznych. Zbudowany z czerwonej, nieotynkowanej cegły budynek dworca ma aż 190 metrów długości, a do użytkowania został oddany w 1866 roku.

Po II wojnie światowej decyzje traktatu jałtańskiego sprawiły, że Wrocław ponownie stał się miastem należącym do Polski, ale nie licząc niewielkiej mniejszości polskiej, zaraz po wojnie Polaków w mieście niemal w ogóle nie było. Co więcej zaraz po kapitulacji Niemiec, miasto opuściła większość niemieckich mieszkańców i przez pewien czas Wrocław straszył nie tylko kikutami zniszczonych kamienic i gruzowiskami, ale też ciemnymi i pustymi ulicami, które z całą pewnością nie należały do bezpiecznych.

Pierwsi polscy osadnicy zjawili się we Wrocławiu już w maju 1945 roku i przybywali do miasta składami kolejowymi, które zatrzymywały się właśnie na dworcu Nadodrze. Powód, dla którego trafiali właśnie tutaj był prozaiczny – Nadodrze było wtedy jedynym czynnym dworcem kolejowym, do którego można było dojechać liniami kolejowymi prowadzącymi ze wschodu. To właśnie dlatego wielu pierwszych powojennych mieszkańców miasta osiedlało się w tej części Wrocławia. Wychodząc z pociągu trafiali bowiem od razu nie tylko na puste kamienice pełne opuszczonych mieszkań, ale przede wszystkim na kamienice, które nadawały się do zamieszkania. Nadodrze miało pod tym względem wyjątkowo dużo szczęścia w porównaniu z innymi dzielnicami Wrocławia, w których zniszczenia zabudowy sięgały czasami nawet 70-80%.

PIERWSZA SIEDZIBA WŁADZ MIASTA

Z dworca Wrocław Nadodrze idziemy teraz spacerem w stronę ulicy Poniatowskiego, gdzie w kamienicy nr 27 znajdowała się pierwsza siedziba prezydenta Wrocławia i w ogóle siedziba władz miejskich. Może to wydawać się nieprawdopodobne, że pierwszy prezydent Wrocławia, miasta odzyskanego przez Polskę po kilkuset latach, urzędował w zwykłej kamienicy na Nadodrzu, ale tak właśnie było. Jak wspominała Zofia Gostomska-Zarzycka, kronikarka pierwszych wrocławskich grup operacyjnych, pierwszy prezydent miasta Bolesław Drobner i polskie grupy operacyjne wyruszyły do miasta niemal natychmiast po tym jak skapitulowała Festug Breslau. Grupy operacyjne dotarły do Wrocławia 9 maja 1945 roku. Ich członkowie trafili na Nadodrze, gdzie miasto było stosunkowo najmniej zniszczone i po kilku godzinach poszukiwań wybrano kamienicę przy obecnej ul. Księcia Józefa Poniatowskiego 27 na siedzibę prezydenta. Niemal natychmiast, właśnie tutaj, wywieszono pierwszą polską flagę w płonącym wciąż jeszcze mieście, a pod nią polskie godło. To tu swoje pierwsze kroki skierowali następnego dnia prezydent Bolesław Drobner i prof. Stanisław Kulczyński, pierwszy rektor Uniwersytetu Wrocławskiego i Politechniki Wrocławskiej. Tak oto rozpoczęło się oficjalne przejmowanie Wrocławia przez polską administrację.

KOLOROWE PODWÓRKA

Tuż obok pierwszej siedziby prezydenta Wrocławia, na ulicy Roosvelta, można zobaczyć kolorowe podwórka na Nadodrzu. I choć nie mają one związku z pierwszymi latami powojennego Wrocławia, to warto na chwilę zboczyć z trasy i zajrzeć na jedno z lub dwa z nich, gdyż miejscem tym zachwycają się turyści z Polski i Europy. Pomysłodawcą kolorowych podwórek był w 2013 roku malarz Mariusz Mikołajek. Wśród XIX-wiecznych kamienic Nadodrza, na często zaniedbanych, albo wręcz brudnych podwórkach artyści oraz mieszkańcy postanowili coś zmienić i zamienili te podwórka w niesamowitą, i kolorową artystyczną wizję. Ośrodek Kulturalnej Animacji Podwórkowej (OKAP) – zaangażował niemal wszystkich: dzieci, seniorów, dorosłych, by biorąc udział w dekorowaniu podwórek odkrywali przy okazji swoje własne talenty i umiejętności. Kolorowe podwórka zdobi tzw. "niemural" czyli połączenie kilku rodzajów sztuk: malarstwa, ceramiki i rzeźby. Efekt końcowy jest niezwykły o czym najlepiej przekonać się osobiście.

PIERWSZE LICEUM I GIMNAZJUM

Przy ulicy Księcia Józefa Poniatowskiego mieści się nie tylko pierwsza siedziba prezydenta miasta, ale także pierwsze powojenne liceum i gimnazjum we Wrocławiu. Po tej samej stronie ulicy, pod numerem 9, w dniu 04 września 1945 roku rozpoczęła działalność pierwsza polska szkoła pod nazwą I Państwowe Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące we Wrocławiu. Do dziś szkoła cieszy się dużym prestiżem, a wśród jej absolwentów była między innymi Pola Raksa – polska aktorka filmowa, teatralna i telewizyjna. I Liceum Ogólnokształcące znajduje się w budynku, który oryginalnie został zaprojektowany i wybudowany jako szkoła w 1907 roku.

PIERWSZA POCZTA

Ponieważ na Nadodrzu zaczynało się życie powojennego Wrocławia, większość pierwszych państwowych instytucji także została zlokalizowana w tej dzielnicy. Wśród nich jest także pierwszy Urząd Pocztowy. Zaledwie w kilka dni po kapitulacji Festung Breslau, 16 maja 1945 roku uruchomiono we Wrocławiu pierwszy urząd pocztowy OUPT Wrocław 1 na obecnej ulicy Jedności Narodowej 47. Do dziś w tym samym miejscu działa placówka Poczty Polskiej, a obecnie ma tu siedzibę UPT Wrocław 17.

W pierwszych dniach po zakończeniu II wojny światowej poczta była jedną z tych instytucji, których mieszkańcy zniszczonego Wrocławia potrzebowali najbardziej. Mimo to urząd pocztowy OUPT Wrocław 1 aż do połowy sierpnia 1945 roku pozostawał jedynym czynnym urzędem pocztowym w mieście. Dopiero wtedy nastąpił bardzo szybki rozwój placówek pocztowych i do 1946 roku na Dolnym Śląsku utworzono aż 382 urzędy pocztowe, w których zatrudniono prawie trzy i pół tysiąca pracowników.

PIERWSZA RESTAURACJA

Z ulicy Jedności Narodowej warto przespacerować się wśród pięknych, starych kamienic aż na ulicę Ludwika Rydygiera, gdzie znajdowała się pierwsza restauracja, jaką otworzono w powojennym Wrocławiu. Już w dwa miesiące po zakończeniu wojny, w końcu lipca 1945 Józef Pitry otworzył przy tu "Lwowskie Piekiełko", czyli restaurację z dancingiem. Lokal szczęśliwie niemal nie ucierpiał w czasie wojny, więc Józef Pitry, niewiele zmieniając we wnętrzu, mógł zacząć przyjmować gości.

O tej pierwszej i niegdyś słynnej wrocławskiej restauracji przypomina dziś już tylko napis na pięknie wyremontowanej kamienicy. Lwowskie Piekiełko, ani też żadna inna restauracja już od dawna nie działa w tym miejscu, ale w wyobraźni można tu wciąż zobaczyć tańczące pary, grającą orkiestrę i suto nakryte stoły.

TRASA SZLAKIEM WIELONARODOWEGO I WIELOKULTUROWEGO WROCŁAWIA

Wrocław to miasto, w którym splatają się losy wielu narodów i wielu wyznań. "Mikrokosmos" – tak zatytułował swoją książkę o Wrocławiu, wybitny historyk, Norman Davies dostrzegając te narodowe i kulturowe uwarunkowania związane z miastem. W swojej ponad tysiącletniej historii Wrocław wielokrotnie zmieniał przynależność państwową. Miasto należało do Polski, Niemiec, Czech i Austrii, a mniejszość żydowska przez wieki stanowiła w nim niezwykle ważną grupę narodową. Podobnie było też z dominującym wyznaniem: katolicyzm, protestantyzm, katolicyzm, protestantyzm i tak na zmianę, w zależności od tego kto akurat rządził. Dziś, bez trudu, tę niezwykłą historię Wrocławia odnaleźć możemy w jego zabytkach.

DZIELNICA CZTERECH ŚWIĄTYŃ

Nasze poszukiwania wielokulturowego i wielonarodowego Wrocławia rozpoczniemy w Dzielnicy Czterech Świątyń zwanej też Dzielnicą Tolerancji, Dzielnicą Czterech Wyznań lub Dzielnicą Wzajemnego Szacunku. To niezwykłe miejsce w centrum miasta, gdzie w odległości maksymalnie kilkuset metrów od siebie, znajdują się świątynie czterech różnych wyznań. Między ulicami: Kazimierza Wielkiego, Świętego Mikołaja, Świętego Antoniego i Pawła Włodkowica, usytuowane są prawosławny sobór Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy, rzymskokatolicki kościół św. Antoniego z Padwy, należąca do gminy żydowskiej Synagoga Pod Białym Bocianem oraz ewangelicko-augsburski kościół Opatrzności Bożej. To właśnie tak bliska lokalizacja czterech wspomnianych świątyń stała się powodem nadania tej stosunkowo niewielkiej części Wrocławia nazwy - Dzielnica Czterech Świątyń. Nie jest to jednakże dzielnica miasta w rozumieniu administracyjnym, ale wyłącznie kulturowym. W 2005 roku została ona wpisana do rejestru zabytków i uznana za pomnik historii. Symbolicznym wejściem na jej teren jest rzeźba "Kryształowa Planeta", autorstwa Ewy Rossano, stojąca u zbiegu ulic Kazimierza Wielkiego i Świętego Antoniego. Sukienka dziewczyny swoim kształtem przypomina kulę ziemską i symbolizuje jedność i braterstwo wszystkich ludzi mimo dzielących ich różnic kulturowych, religijnych i narodowych.

PRAWOSŁAWNA CERKIEW KATEDRALNA

Spacer szlakiem świątyń Dzielnicy Czterech Wyznań rozpoczniemy przy dawnym kościele św. Barbary będącym obecnie cerkwią katedralną. Swój obecny kształt, ta dawna kaplica cmentarna, zawdzięcza przebudowie z XV wieku, kiedy to kościół otrzymał nowy korpus wraz z zakrystią i wieżą. Świątynia przekazana została wyznawcom prawosławia w 1963 roku i od tego czasu pełni funkcję katedry diecezji wrocławsko-szczecińskiej. Dawny katolicki kościół, we wnętrzu, zmienił się w świątynię prawosławną nie tylko za sprawą fresków autorstwa Jerzego Nowosielskiego, ale też dzięki dwóm pięknym ikonostasom.

Świątynia ta słynie z zegara, który znany był mieszkańcom średniowiecznego Wrocławia z tego, że zawsze spóźniał się około 15 minut w porównaniu do innych miejskich zegarów, a liczne próby naprawy nie przynosiły efektów. Był to na tyle duży problem dla mieszkańców, że nawet na posiedzeniu rady miejskiej w 1879 roku oficjalnie poruszano sprawę nieustannie spóźniającego się zegara.

Jednak dla sprytnych wrocławskich gospodyń wada zegara miała też swoje zalety. Kiedy pozostałe zegary w mieście wybijały równą godzinę, wrocławianki wrzucały do garnka kluski, a kiedy kilkanaście minut później odzywał się zegar z wieży obecnej cerkwi prawosławnej, gospodynie wyjmowały kluski z garnka, gdyż było jasne, że gotowały się już wystarczająco długo. W ten sposób zegar zyskał nazwę Zegara Kluskowego.

SYNAGOGA POD BIAŁYM BOCIANEM

Z cerkwi przejdziemy spacerem, Promenadą Staromiejską, wzdłuż fosy, aż do Synagogi pod Białym Bocianem. W 1744 roku władca Prus Fryderyk Wilhelm II wydał edykt, który zniósł zakaz osiedlania się Żydów we Wrocławiu i od połowy XVIII wieku zyskali oni we Wrocławiu takie same prawa, jak wszystkie inne grupy narodowościowe i religijne. Do Wrocławia zaczęli masowo napływać Żydzi z innych części Prus, Austrii i Polski, a w mieście zaczęły masowo powstawać różne instytucje żydowskie. Wciąż jednak brakowało dużej, okazałej synagogi, która zastąpiłaby rozrzucone po mieście małe domy modlitwy.

W roku 1820 zakupiono od Jakuba Silbersteina działkę, na której wcześniej stała gospoda Pod Białym Bocianem i od której wybudowana tu synagoga przejęła swą nazwę. W latach 1827-1829 na działce tej zbudowano świątynię według planów wybitnego klasycystycznego architekta Karla Ferdynanda Langhansa. Choć potem jej wnętrze dwukrotnie przebudowywano to i tak jest wspaniałym przykładem architektury wrocławskiego klasycyzmu. Synagoga Pod Białym Bocianem przetrwała zarówno Noc Kryształową jak i II wojnę światową, będąc dziś ozdobą Dzielnicy Czterech Świątyń. W przepięknie odrestaurowanym wnętrzu synagogi można zobaczyć wystawę poświęconą historii Żydów we Wrocławiu.

Plac przylegający bezpośrednio do synagogi zasłynął niechlubnie w czasie wojny tym, że to właśnie stąd hitlerowcy wywozili Żydów do niemieckich obozów zagłady.

KOŚCIÓŁ EWANGELICKO-AUGSBURSKI NAZYWANY "DWORSKIM"

Zanim opuścimy Dzielnicę Czterech Wyznań warto zatrzymać się w świątyni ewangelicko-augsburskiej pod wezwaniem Opatrzności Bożej, zwanej też Kościołem Dworskim. Obiekt został wybudowany dla Gminy Kalwińskiej w 1750 roku. Był pierwszym nowym kościołem wybudowanym we Wrocławiu po zajęciu miasta przez Prusy w 1741 roku. Kalwini, w odróżnieniu od luteranów, nie posiadali wtedy we Wrocławiu swojej świątyni.

Prace przy budowie kościoła rozpoczęły się w 1746 roku i możliwe były dzięki zbiórkom pieniędzy przeprowadzonym wśród wyznawców kalwinizmu na Śląsku, ale też w Niemczech i Szwajcarii. Kiedy kościół był już prawie gotowy, 21 czerwca 1749 roku zniszczyła go potężna eksplozja wieży prochowej, położonej na pobliskiej ulicy Wałowej, dziś ulicy Pawła Włodkowica. Wstrząśnięci tym nieszczęściem kalwini zaczęli przesyłać hojne ofiary niemal z całej Europy. Budowę szybko wznowiono, a potem równie szybko ukończono, gdyż poświęcenie kościoła odbyło się zaledwie w rok i trzy miesiące po eksplozji (we wrześniu 1750 roku). W 1830 roku kościół został oficjalnie nazwany Dworskim, z okazji upamiętnienia 300-lecia "Konfesji Augsburskiej" czyli ogłoszenia podstawowej księgi wyznaniowej luteranizmu napisanej przez Filipa Melanchtona. Wiąże się to z faktem, że tuż obok kościoła stoi wrocławski Pałac Królewski władców Prus, obecnie przekształcony w Muzeum Historyczne.

UNIWERSYTET WROCŁAWSKI

Starając się zrozumieć kwestię wielokulturowości Wrocławia musimy z Dzielnicy Czterech Świątyń przenieść się przed gmach główny Uniwersytetu Wrocławskiego. To tutaj przez całe stulecia wykładali i studiowali razem Niemcy, Polacy, Czesi i Żydzi. Szczególnie w XIX wieku i na początku wieku XX Uniwersytet Wrocławski uważany był z tego powodu za miejsce wyjątkowej tolerancji i otwartości, a polscy i czescy naukowcy bardzo często zajmowali tu ważne i prestiżowe stanowiska uniwersyteckie. Takie otwarte i tolerancyjne postrzeganie wrocławskiej uczelni zmieniło się dopiero po dojściu do władzy nazistów, kiedy to w latach 1933-39 na Uniwersytecie Wrocławskim studiować mogli tylko Niemcy.

Stojąc przed gmachem wrocławskiej uczelni warto pamiętać też o tym, że Wrocław jest jednym z tych europejskich miast, które dały światu bardzo wielu laureatów Nagrody Nobla, często więcej, niż niejeden kraj. Co ciekawe wśród jedenastu wrocławskich noblistów świetnie widać historyczną tradycję miasta leżącego na skrzyżowaniu dróg Europy Środkowej, gdyż są wśród nich Niemcy, Żydzi, ale też i Polka. Mieszkająca we Wrocławiu i prowadząca tutaj swoją fundację Olga Tokarczuk, jest jak do tej pory ostatnim noblistą z Wrocławia i jednocześnie jedynym polskim noblistą ze Stolicy Dolnego Śląska.

DOM EDYTY STEIN

Naszą wycieczkę szlakiem wielonarodowego i wielokulturowego Wrocławia zakończymy na ulicy Nowowiejskiej, gdzie stoi dom należący niegdyś do rodziny Edyty Stein. W latach 1910-1933 mieszkała tu Edyta Stein – Teresa Benedykta od Krzyża. Edyta Stein była żydówką, która przeszła na katolicyzm. Po śmierci ogłoszono ją świętą w 1998 roku, a w 1999 roku współpatronką Europy.

Edyta Stein zamieszkała w domu przy Nowowiejskiej 38 wraz ze swoją żydowską rodziną mając 19 lat. Mieszkała tutaj kiedy studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim i stąd też wyjechał na kolejne studia do Getyngi. Do domu powróciła po rezygnacji z asystentury u prof. Edmunda Husserla. Po powrocie do Wrocławia to tutaj prowadziła prywatne seminarium filozoficzne i tutaj też oznajmiła członkom rodziny, że przechodzi na katolicyzm i zamierza przyjąć chrzest. Obecnie Dom Edyty Stein jest siedzibą wrocławskiego Towarzystwa im. Edyty Stein i zobaczyć tu można wystawę poświęconą Żydówce, która została świętą i patronką Europy. Dom Edyty Stein to miejsce spotkań narodów polskiego, niemieckiego i żydowskiego oraz miejsce międzyreligijnego dialogu chrześcijańsko-żydowskiego.

TRASA SZLAKIEM GIACOMO CASANOVY

Giacomo Casanova – awanturnik, podróżnik, literat, ale przede wszystkim zdobywca kobiecych serc. Tak przynajmniej sam siebie opisywał w swoich pamiętnikach, znanych pod tytułem "Historia mojego życia". Liczne miłosne podboje Casanovy stały się w Europie niemal legendarne i sprawiły, że jego nazwisko stało się w wielu językach synonimem uwodziciela. W swoich licznych podróżach po Europie Casanova zawitał także do Wrocławia, o czym pisał w swoich pamiętnikach: "A dwa dni później, spłaciwszy długi, byłem już w drodze do Wrocławia".

ODWACH I BRAMA ŚWIDNICKA

Casanova przybył do Wrocławia wprost z Warszawy. Zmuszony był opuścić polską stolicę z rozkazu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, u którego popadł w niełaskę. Powodem niełaski, był pojedynek na pistolety między Casanovą i Franciszkiem Ksawerym Branickim. Wielki podstoli koronny został przez Casanovę trafiony kulą w brzuch i był ciężko ranny. Rozzłoszczony całym zajściem król Stanisław August Poniatowski dał Casanovie 200 dukatów, by ten pilnie pospłacał wszystkie swoje długi w Warszawie i kazał wenecjaninowi opuścić Warszawę.

Gdy włoski uwodziciel przybył do Wrocławia w 1766 roku, miasto wciąż jeszcze otoczone było murami miejskimi (rozebrano je dopiero na początku XIX wieku). Do środka, wjeżdżało się przez bramy miejskie, znajdujące się w pierścieniu murów, a jedną z nich była Brama Świdnicka. Tak naprawdę był to zespół trzech kolejnych bram, gdyż Wrocław przez stulecia otoczony był dwoma liniami murów miejskich i dwoma fosami. Funkcjonowała zatem Brama Świdnicka Wewnętrzna, Brama Świdnicka Zewnętrzna i Trzecia Brama Świdnicka, która początkowo stała poza główną linią murów miejskich, około 100 metrów na południe od bramy zewnętrznej. Z samej bramy nic się do naszych czasów nie zachowało natomiast stojący w tym miejscu budynek odwachu czyli wartowni, to jedyna cześć zabudowy obronnej, która przetrwała rozbiórkę murów miejskich w XIX wieku. Budynek przebudowano następnie w stylu neorenesansowym i dziś mieści się tu galeria sztuki. Tuż obok zobaczyć można Pogodynkę, czyli XIX-wieczną wieżyczkę z barometrem, wzorowaną na podobnych wieżyczkach z dolnośląskich uzdrowisk.

ULICA KATEDRALNA

Giacomo Casanova był wysokim mężczyzną o ciemnych włosach, śniadej cerze i atletycznej budowie ciała, a na jego twarzy widoczne były ślady po przebytej ospie. Tak właśnie wyglądał najsłynniejszy z uwodzicieli osiemnastowiecznej Europy. Casanova przyjechał do Wrocławia, by poznać swojego rodaka, księdza Bastianiego - syna weneckiego krawca, znanego awanturnika, libertyna, biseksualistę i przy tym wszystkim jednocześnie … kanonika katedry wrocławskiej!

Casanova nie podał w swoich pamiętnikach czytelnikom dokładnej lokalizacji miejsca, gdzie mieszkał ksiądz Bastiani. Wspomniał jedynie o Ostrowie Tumskim, ale z pewnością był to jeden z budynków przy ulicy Katedralnej. Jak pisał Casanova, ksiądz Bastiani mieszkał tu bardzo komfortowo na parterze, a pierwsze piętro oddał do dyspozycji "damie, której dzieci bardzo kochał". Najprawdopodobniej powodem tej miłości był fakt, że ksiądz był po prostu ojcem tych dzieci.

Bastiani karierę zawdzięczał bardzo dobrej relacji z cesarzem Prus, Fryderykiem Wielkim. Nie zawahał się nawet przed tym, by pokazać Casanovie listy, które otrzymywał od władcy Prus. Casanova wspomniał o tej bardzo prywatnej korespondencji pomiędzy Fryderykiem Wielkim i Bastianim w swoich pamiętnikach, piszącym o homoseksualnych zauroczeniach włoskiego księdza.

Ulica Katedralna to jedna z najstarszych ulic we Wrocławiu, a jej historia związana jest z budową na terenie Ostrowa Tumskiego katedry. Stojące przy ulicy Katedralnej domy do dziś nadal związane są w różnej formie z Kościołem, a Ostrów Tumski często nazywany bywa Małym Watykanem.

RYNEK

Giacomo Casanova zabawił we Wrocławiu tylko trzy dni, ale to wystarczyło, by wraz z księdzem Bastianim świetnie się bawili, wypijając przy tym mnóstwo alkoholu i uwodząc młodsze i starsze kobiety. Wrocław zawsze słynął z licznych piwiarni i restauracji, w których można było przyjemnie spędzić czas. Znane było nawet takie powiedzenie, że we Wrocławiu "każdego dnia w roku możesz napić się piwa w innej restauracji", gdyż tak wiele jest ich rozrzuconych po całym mieście. A ponieważ miasto było twierdzą, w której stacjonowały tysiące pruskich żołnierzy, zapotrzebowanie na usługi seksualne było we Wrocławiu, liczącym w połowie XVIII wieku około 50 tysięcy mieszkańców, dość znaczne. Ponieważ popyt rodzi podaż, kobiet uprawiających najstarszy zawód świata miało być w tamtym czasie w mieście podobno bardzo wiele.

Wrocławski Rynek – jeden z największych placów targowych średniowiecznej Europy do dziś jest "sercem miasta" pełnym pubów, restauracji, barów i kawiarni. Większość lokali otwarta jest aż do ostatniego gościa, a różnorodność oferty sprawia, że można tu spędzić wiele godzin zamieniając jedynie co jakiś czas jeden lokal na drugi.

PAŁAC RODZINY HATZFELDÓW

Choć Giacomo Casanova w pamiętnikach bez zażenowania opisuje swoje miłosnepodboje, często też nie waha się wymieniać nazwisk i funkcji, pełnionych przez różne osoby, które napotkał w czasie swoich podróżyto, z drugiej strony, kiedy trzeba było zachować dyskrecję wenecjanin potrafił to zrobić.

Casanova wspomina zatem w "Historii mojego życia", że odwiedził we Wrocławiu pewną baronową, ale nazwiska arystokratki ujawnić nie chciał. Wspomina jedynie o tym, że ponieważ przyszedł do jej pałacu trochę za wcześnie, baronowa wciąż jeszcze się ubierała i musiał poczekać na przyjęcie w przedpokoju. Okazało się, że nie był tam sam, gdyż na kanapie siedziała tam pewna młoda, "pięknie zbudowana dziewczyna", która starała się u baronowej o posadę guwernantki.

Jak się wkrótce okazało, także we Wrocławiu, mimo krótkiego pobytu wenecjanina w mieście, nie mogło nie dojść do miłosnego podboju Casanovy. Zasugerował on siedzącej obok dziewczynie, by zamiast szukać pracy u baronowej, wyjechała razem z nim do Drezna. Zaoferował pannie Maton, bo tak brzmiało nazwisko niedoszłej guwernantki, miesięczne uposażenie w wysokości rocznej pensji oferowanej przez baronową, do tego od razu dołożył dwa dukaty, by panna przestała się wahać. Tak oto wyjeżdżając nazajutrz do Drezna, Casanova uwiózł ze sobą cnotliwą, piękną, dwudziestopięcioletnią guwernantkę.

Z XVIII-wiecznych pałaców nadal stojących we Wrocławiu, w których mogłaby się rozegrać ta scena, gdyż jak pamiętamy, Casanova nazwiska baronowej, ani miejsca spotkania nie ujawnił, mógłby to być Pałac Hatzfeldów znajdujący się na ulicy Wita Stwosza.

Klasycystyczny pałac zaprojektował jeden z najwybitniejszych architektów niemieckich XVIII wieku, Carl Gotthard Langhans, autor m.in. słynnej Bramy Brandenburskiej w Berlinie. Pałac zaprojektowany został dla Księcia Franza Philippa Adriana von Hatzfelda. W XIX wieku pałac zakupiło miasto, a w czasie II wojny światowej został on mocno zniszczony. Po wojnie, długo funkcjonowało tam BWA, a obecnie planowana jest rekonstrukcja całego pałacu.

KLINIKA DERMATOLOGII I WENEROLOGI

Kiedy Casanova i panna Maton dotarli już do Drezna, Giacomo został podle wykorzystany przez niedoszłą guwernantkę. Panna Maton okazała się oszustką, która w dwa tygodnie zdążyła najpierw nadwyrężyć portfel Casanovy, potem okraść go, zdradzić z hrabią de Bellegarde, a następnie jeszcze z pięcioma innymi mężczyznami. Jakby tego było mało zaraziła weneckiego uwodziciela rzeżączką. A ponieważ Casanova był już wtedy w Dreźnie to nie mógł skorzystać z pomocy, znanej wtedy w całych Niemczech, Kliniki Dermatologii i Wenerologii przy dzisiejszej ulicy Tytusa Chałbińskiego, prowadzonej wtedy przez wybitnego naukowca, profesora Alberta Neissera. To właśnie ten słynny wrocławski dermatolog odkrył bakterię wywołującą rzeżączkę, ale to już inna historia o której słynny uwodziciel zapewne nigdy nie słyszał.

Zdjecie Redakcja www.wroclaw.pl

Redakcja www.wroclaw.pl